To już prawie dwa lata, a mnie wydaje się, jakbym skończyła pisać wczoraj. Niby to samo miejsce, te same zapachy, Ci sami ludzie, no i ja. A tyle się zmieniło! Podróż do słonecznej Hiszpanii, a dokładniej na Wyspy Kanaryjskie, wywróciła mój świat do góry nogami. I dobrze! Bywało ciężko,ale w większości czasu kolorowo i ciepło. Ciepło dzięki ludziom i dzięki słońcu, które pomagało nawet w najbardziej nieznośny dzień. Jestem w Polsce dopiero trzy tygodnie, czy już tęsknię? Powoli zaczynam, choć wciąż rękami i nogami zapieram się, by tu zostać. Dziwne? To fakt, że hiszpański temperament i pozytywne życiowe wibracje mogą wciągnąć i już nie wypuścić ze swojego wiru, no i, ah, to słońce...! Jednak tęsknota za domem wygrała. Za tymi magicznymi czterema porami roku, za przyjemnym pocałunkiem słońca na twarzy nawet w mroźne, jesienne dni, nie tym wżerającym się w skórę upałem. Za otulaniem się kocem w mroźne poranki, kiedy nie chce się wystawiać nosa za próg pokoju, a deszcz za oknem raczej cieszy niż wkurza. Tęskniłam za polskim jedzeniem tak bardzo, że czasami śniły mi się ociekające tłuszczem pierogi. I truskawki! Udało mi się je znaleźć raz, w przeciągu całych dwóch lat, w hipermarkecie, o zgrozo. A najbardziej brakowało mi mojej polskiej rodziny, której nie mam już w planach więcej zostawiać. Przynajmniej na tak długo- kto wie, kiedy mój niespokojny, cygański duch znów się odezwie.
Jak pewnie się domyślacie, wyjeżdżając skakałam ze szczęścia na myśl o przysmakach Hiszpanii. Planowałam, jak zdrowo będę jeść i w myślach widziałam kolorowe talerze pełne owoców morza. W mojej wyobraźni Wyspy Kanaryjskie były krainą mlekiem i miodem płynącą, były wszystkim, o czym zawsze marzyłam. Zielone, ale też z rajską laguną. Bogate w owoce i świeże ryby oraz, moje ulubione ,krewetki. Jakież było moje zdziwienie, gdy po lądowaniu, owszem, było mi gorąco, ale tej zieleni ani widu, ani słychu! Wszystko było brązowe i bardzo, bardzo suche. W jedzeniu też niestety nie potrafiłam się zakochać, jednak udało mi się znaleźć kilka przysmaków, które podbiły moje podniebienie.
Na początek - moja ulubiona przystawka. Podawana była zgodnie we wszystkich restauracjach i chyba nigdy mnie nie zawiodła. Gambas al ajillo, czyli krewetki w sosie czosnkowym. Serwowane na małych patelenkach, z jeszcze skwierczącym olejem, rozpływały się w ustach. Moim pierwszym pomysłem po przyjeździe do domu było oczywiście podjęcie próby przyrządzenia ich dla rodzinki. Czy się udało? Tak, choć nic nie pobije smaku tych świeżych, kanaryjskich. Zajadanych przy wtórze szumu oceanu...
GAMBAS AL AJILLO
Składniki, 2 porcje:
- 1 opakowanie krewetek, najlepiej dużych i obranych
- około 4 ząbków czosnku (ja dodaję dużo) , posiekanych w łezki
- pół papryczki guindilla (można zastąpić posiekaną w krążki papryczką chilli
- sól do smaku
- pęczek natki pietruszki
- oliwa
Przygotowanie:
Krewetki rozmrozić przez noc w lodówce. Umyć i obrać, jeśli są już obrane, przepłukać. Posiekać ząbki czosnku na łezki, pokroić papryczkę i natkę pietruszki. Na większej patelni rozgrzać olej, tyle, by później dobrze przykryło krewetki. Wrzucić czosnek i papryczkę, posolić i chwilę podsmażać na średnim ogniu, co jakiś czas mieszając, by kawałki nie przywarły do dna. Wrzucamy krewetki, mieszamy i podsmażamy chwilę , dalej na średnim ogniu ( ok. 5-10 minut). Ponownie solimy i dodajemy natkę pietruszki. Mieszamy i jeszcze kilka minut smażymy, aż wszystko przejdzie dobrze zapachem i smakiem.
Pamiętajmy, że nie możemy smażyć krewetek zbyt długo, bo zrobią się suche i już nie będą takie smaczne.
Podajemy w towarzystwie pokrojonej bagietki, na małych patelenkach, zatopione w oleju.
MNIAM! Zbierzcie olej bagietką, jest pycha!
Smacznego,
Paulina
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podoba Ci się artykuł? Masz pytania, wątpliwości? Podziel się swoją opinią! Spraw, że mój dzień będzie piękniejszy!